Mimo, że goście byli lepsi, Arka miała w tym spotkaniu wszystko w swoich rękach (a raczej nogach), by wreszcie wygrać. Wystarczyła chwila dekoncentracji…
28 kwietnia 2017 roku na stadionie miejskim w Gdyni odbyło się spotkanie pierwszej kolejki rundy finałowej Lotto Ekstraklasy pomiędzy dwoma zespołami z grupy spadkowej – gdyńską Arką i gliwickim Piastem. Wbrew oczekiwaniom Arka i Piast nie rzuciły wyzwania ostatniemu El Clasico. W Gdyni podobno grano w piłkę nożną, ale nie jesteśmy w pełni przekonani, bo na pierwszy rzut oka ten „mecz” miał więcej wspólnego z warcabami, na zmianę z makao. Godnych odnotowania zdarzeń w pierwszej połowie było tyle, że spokojnie wypełniłyby z pięć minut normalnego meczu. Nie wiadomo do końca co chciał zrobić w swoim polu karnym Hebert – według najpopularniejszej teorii chciał załadować gola szczupakiem do własnej bramki. Wiadomo natomiast, że o Mateuszu Szwochu można niejedno powiedzieć, ale na pewno nie to, że nie zna się na strzelaniu rzutów karnych. Poza tą sytuacją jednak obserwowaliśmy kopaninę rodem nawet nie z okręgówki, co z ogródkowego meczu z Reksem na gumową piłkę. Piast atakował tak zażarcie, że nie oddał żadnego celnego strzału. Arka natomiast tak kontrolowała mecz tak, jak śpiący stróż pilnuje placu budowy. Innymi słowy, dość nieudolnie, co pokazała dobitnie tuż po zmianie stron. Można czuć niedosyt, bo gdy gra się z przewagą jednego zawodnika prowadząc 1:0, a traci się bramkę w końcówce, to naprawdę nie jest dobra rzecz dla zawodników. Ale jednak kiedy weźmiemy pod uwagę, że Piast w tym meczu był ogólnie od Arki lepszy, to ten remis można uznać za szczęśliwy. Maciej Jankowski w zasadzie mógł wyrównać tuż po zmianie stron, gdy Łukasz Sekulski wypuścił go dobrze podaniem po skrzydle, ale kąśliwy strzał dobrze zbił Pavels Steinbors. Przez ładnych kilka minut Piast nacierał tak, jakby rzeczywiście miał w swoich szeregach porządnych piłkarzy. Dość powiedzieć, że nawet Adam Mójta, wcześniej irytujący wrzutkami na bandę i stałymi fragmentami w pierwszego obrońcę, oddał cudowny centrostrzał jak za najlepszych, totalnie nieprzewidywalnych czasów Podbeskidzia.
Wkrótce duża kontrowersja sędziowska (ale jeśli już, to przy pierwszej kartce), która mogła zaważyć na wyniku meczu. Bierna Arka zaczęła grać w przewadze, bo Krzysztof Jakubik wyrzucił Aleksandara Sedlara pokazując mu dwie żółte kartki w niecałe dwie minuty. Arka miała więc 1:0 na własnym stadionie, przewagę zawodnika i raptem kwadrans do końca. I co? I nic. Dalej jej ataki były w najlepszym wypadku niemrawe, a w najgorszym żadne. Piast grając w osłabieniu potrafił wyjść z kontrą czterech na dwóch. W końcu Stojan Vranjes dobrze dograł w pole karne do Jankowskiego, ten niby był otoczony obrońcami, ale żaden nie chciał przeszkadzać, więc stało się to, co musiało się stać – 1:1. Zasłużone, bo tak grająca Arka nie miała prawa wygrać.
Takie mecze i takie drużyny miał na myśli Franciszek Smuda, gdy mówił o walce o spadek. Widać już wyraźnie, że chętnych jest coraz więcej, a walka o miejsce w strefie spadkowej będzie nie mniej zażarta, niż ta o mistrzostwo. Lepiej żeby się nie okazało, że w Gdyni oglądaliśmy faworyta w tym trudnym, wyczerpującym wyścigu.
Lotto Ekstraklasa, grupa spadkowa, 1 kolejka:
Arka Gdynia – Piast Gliwice 1:1 (1:0)
1:0 Szwoch 9′(k)
1:1 Jankowski 88′
Arka: Steinbors – Zbozień, Marcjanik, Sobieraj, Warcholak, Łukasiewicz, Hofbauer, Sambea, Formella (57′ Bożok), Szwoch (76′ Zarandia), Siemaszko (63′ Trytko).
Trener: Leszek Ojrzyński
Piast: Szmatuła – Pietrowski, Sedlar, Hebert, Mójta, Badia, Murawski, Masłowski (81′ Vranjes), Bukata (46′ Zivec), Sekulski, Papadopulos (46′ Jankowski).
Trener: Dariusz Wdowczyk
Żółte kartki: Łukasiewicz, Marcjanik, Szwoch, Hofbauer (Arka) – Hebert, Jankowski, Mójta, Sedlar (Piast).
Czerwona kartka: Sedlar (73′ druga żółta)
Sędzia: Krzysztof Jakubik (Siedlce)
Widzów: 4623
Ze Stadionu Miejskiego: Aleksander PISAREK
Foto: Andrzej Basista
{gallery}articles/2017/0428{/gallery}