10 marca na stadionie w Gdyni odbyło się spotkanie 25 kolejki Lotto Ekstraklasy pomiędzy Arką Gdynia a Lechem Poznań. Przeciwnik był to w tym roku niezwykle groźny, co potwierdzają statystyki. Pięć meczów, pięć zwycięstw, pięć czystych kont. Poznańska lokomotywa na początku wiosny stała się prawdziwym TGV, które nie zatrzymuje się na żadnej stacji pośredniej, tylko zmierza wprost do celu. Niemała w tym zasługa obrońców, którzy ani razu nie pozwolili, by Matusowi Putnocky’emu czy Jasminowi Buriciowi stała się krzywda. I to mimo tego, że maszynista Nenad Bjelica już w tak krótkim okresie czasu musiał rotować i tak składaną przecież zimą od nowa obroną. Wydawało się do tej pory, że jakakolwiek para, której element będzie stanowić Maciej Wilusz, to natychmiastowa recepta na katastrofę. Błąd. Wilusz na dziś jest jednym z najlepszych stoperów wiosny i choć nie bezbłędny, to wystrzega się baboli, którymi zdążył już w Poznaniu zasłynąć. Mogło się też wydawać, że ze stabilnością niewiele wspólnego ma Lasse Nielsen, który jesienią nie zaprezentował zbyt wielu atutów, co tylko potwierdza raport InStat, gdzie wśród środkowych obrońców Lecha jest sklasyfikowany najniżej, a w całej ligowej stawce stoperów – na 29. pozycji. Pudło. Wiosną to zupełnie inny zawodnik. Pewny siebie, agresywny, doskakujący do przeciwnika jak wściekły pitbull.
Arka robiła co mogła, ale łatwość z jaką przed przerwą Lech najpierw naciskał na jej piłkarzy jeszcze na gdyńskiej połowie, następnie odbierał piłkę, po czym błyskawicznie tworzył akcje i rozgrywał nadmorską obronę, były zastraszające. Zastraszające dla Arki, jednocześnie ucztą dla oka kibiców Lecha. Talia kart Lecha obejmowała tyle asów, że mógł on licytować bardzo wysoko i to od samego początku meczu. Już w 20. sekundzie zagrał akcję, w której gol nie padł tylko dlatego, że w polu karnym Arki chętnych do piłki zagranej przez Dawida Kownackiego było zbyt wielu. Arka chyba sama nie wiedziała, jakim cudem tak szybko i tak tłumnie się tam znaleźli. Pięć minut potem też nie miała pojęcia, ale Radosław Majewski w ten sam sposób dośrodkował piłkę z linii końcowej, a Maciej Gajos uprzedził wszystkich rywali. Drugi cios był jeszcze bardziej bezlitosny dla Arki, bo to, co zrobił z piłką w jej polu karnym Darko Jevtić przeszło po prostu wszelkie pojęcie. Ten facet jakby nie był z tej ligi, ani z tego świata, w którym Lech znajdował się jeszcze rok temu. Gdynia patrzyła na to i wiedziała, że nic nie poradzi. Klęska z Lechem była nieuchronna jak przypływ w czasie pełni Księżyca. No ale gola nie miał jeszcze na koncie strzelec wyborowy Lecha, Kownacki. Tuż przed przerwą znalazł jednak długi róg gdyńskiej bramki. Trafił idealnie, było już 3:0 dla Lecha.
Arka Gdynia nie miała szans, ale nie ustawała w próbach. W 51. minucie Rafał Siemaszko wdarł się między obrońców i po ich gapiostwie przerwał serię pięciu meczów Kolejorza bez utraty gola. To była sytuacja, od jakiej wszyscy już odwykli – Lech był dotąd niezawodny. Jego gra siadła wyraźnie, można było odnieść wrażenie, że ta druga połowa była zupełnie zbędna, bo mecz rozstrzygnął się w trzech pierwszych kwadransach. Nie jednak dla Marcina Robaka, który walczy o koronę króla strzelców. To on postawił kropkę na końcu tego spotkania.
Arka Gdynia – Lech Poznań 1:4 (0:3)
0:1 Gajos 5′,
0:2 Jevtić 17′,
0:3 Kownacki 44′,
1:3 Siemaszko 52′,
1:4 Robak 79′
Arka Gdynia: Jałocha – Zbozień, Sobieraj, Marcjanik, Marciniak, Sambea (77′ Nalepa), Hofbauer, da Silva (73′ Bożok), Szwoch (61′ Trytko), Formella, Siemaszko.
Trener: Grzegorz Niciński
Lech Poznań: Putnocky – Wasielewski, Nielsen, Wilusz, Kostewycz, Makuszewski (82′ Pawłowski), Trałka, Gajos, Majewski (66′ Radut), Jevtić, Kownacki (75′ Robak).
Trener: Rene Poms (asystent I trenera)
Żółte kartki: Sobieraj (Arka) – Wasielewski (Lech)
Sędzia: Jarosław Przybył (Kluczbork)
Widzów: 11514
Aleksander PISAREK,
Foto: Ziemowit BUJKO
{gallery}articles/2017/0310{/gallery}